czwartek, 13 czerwca 2024

Czwartkowe rozmyślania natury egzystencjonalnej... (chyba)...

  To jest niesamowite jak ja bardzo bym chciała być aktywna w tym miejscu... No bo przecież bardzo dla mnie ważne jest pisanie dla... W sumie jeżeli ktokolwiek czyta moje pisanie, to ta moja czynność ma sens.  

 Tymczasem wciąż jestem zmęczona i nawet nie bardzo wiem czym. Może to wiek... Na pewno wiek. Bo przecież od początku roku mam pewnie osiągnięcia. Może to nic takiego ale dla mnie to prawdziwe kroki milowe. Na przykład przestawienie się na zdrowy tryb życia, gdzie uważnie przyglądam się swojej diecie i dodatkowo dostarczam sobie porcji zdrowego ruchu. 

 Jednak nic nie przebije tego, że ukończyłam swoją pierwszą powieść. W sumie to nie jest ona jakimś tam cudem, jednak istotne jest, że w ogóle cokolwiek ukończyłam i mam prawo zbierać za to gratulacje. Drugi projekt będzie o wiele bardziej ciekawszy, ale jestem dopiero na początku. Może bym zostawiła ten pierwszy nieporadny tekst, jednak w tym wypadku jestem perfekcjonistką. Co zaczęłam, to muszę ukończyć. 

 W ogóle ten rok od początku jest jakiś super fajny. We wszystkich dziedzinach. Nawet w kwestii mnogości nowych urodzeń w rodzinie. W kwestii zgonów też, bo jak by nie zakłamywać, to pewne zdarzenia jawią się jako wyzwolenie, ulga i poczucie zwycięstwa. Bo czasem życiowe uwikłania blokują jakieś pozytywne, twórcze zamiary. 

 Zdrowie to jest problem w pewnym wieku. W moim przypadku wszystko zwala się na sarkoidozę. Może to i dobrze, bo nie ogarnia mnie panika, tylko mówię sobie, że czasami tak bywa w tej chorobie. Jednocześnie ogarnia mnie silny głód życia, bo przecież moja dotychczasowa egzystencja to był faktycznie czas wegetacji. No bo litości, wszyscy jakoś żyją z pasją, z przyjemnościami, z pozytywem... A u mnie inaczej. No to jest ta nadzieja. Z czasem coraz słabsza. Niestety. Nadzieja dotyczy również drugiego serca nadającego na tych samych falach. 

 Ale gdzie takie spotkać w momencie, gdy trzeba ratować samego siebie? Dziś na przykład wreszcie wyrwałam się do fryzjera aby zaradzić coś na postępującą siwiznę... Odpowiednia koloryzacja to jedna sprawa, ale te wypadające garściami włosy wymagały ich skrócenia w celu poprawy sytuacji. 

 No więc siedzę tam z tymi srebrnymi płatami na głowie i patrząc w lustro zastanawiam się czy zawsze byłam taka brzydka?... A może to niekorzystne światło? 

 Tymczasem pojawia się polskie wcielenie Mortena Harketa i usadawia się obok. Jego głos jest podobny, czyli trochę taki trochę wysoki jak na faceta, ale przecież pamiętasz, że Morten ma podobny, ale za to jak zaśpiewa... to można popłynąć na tym aksamicie. 

 Sąsiad akurat nie zaśpiewał ale za to po obcięciu wygląda jeszcze lepiej niż przed. Spojrzał na mnie może dwa razy ale pewnie z ciekawości kto się tak gapi...  A ty patrzysz na siebie i znów to samo pytanie... i dodatkowe: "Z czym do ludzi?"...

 Reszta dnia upływa na tęsknocie za następnym dniem... Może noc zmieni mój nastrój... a może rankiem coś się wydarzy, co chociaż trochę pozytywnie mnie nastroi? 




1 komentarz:

  1. Pisz mi tu więcej moja droga "Grocholo" ... fajny wpis dobrze się czyta, a do tego Twoje rozterki są mi bardzo bliskie ...niestety :)

    OdpowiedzUsuń